zapaliłam świeczkę
przed ołtarzem
jak się daje serce
bezgranicznie
pochyliłam nad ciszą
objęłam cienie
przytuliłam
i podniosłam oczy
mgłą wyciszone
zapragnęłam
bywają chwile
kiedy przyszłość
ma barwę słoneczną
zapaliłam świeczkę
przed ołtarzem
jak się daje serce
bezgranicznie
pochyliłam nad ciszą
objęłam cienie
przytuliłam
i podniosłam oczy
mgłą wyciszone
zapragnęłam
bywają chwile
kiedy przyszłość
ma barwę słoneczną
nie jestem wybrana
ot kruchość maleńka
galaktyka moja
nie moja
a jednak tu jestem
ze swoim światełkiem
z chwilunią
co brzmi niepokojem
pochwycić promienie
co wkoło i we mnie
pozwolić mi dusze
rozjaśniać
choc szukam i pragnę
i badam istnienie
w niewiedzy powoli czas
zasnąć
w tym nie ma mądrości
to ciąg zwykłych zdarzeń
jak pył w swej orbicie
kołuję
im bardziej chcę dotknąć
im bardziej zrozumieć
to byt moim losem
steruje
pozwolę ożywić
mych dłoni uśpienie
tak ważne gdzie z kim
i dlaczego
bo ważny jest uśmeich
a także spełnienie
i sen niemożności
ślepego
nie po drodze z każdym podróżnym
trakty inne
klasa nie taka
książki także czytamy różne
gustujemy w odrębnych smakach
innych bogów na ołtarz sercem
chociaż bywa
bez bogów wcale
na życzenie dusza w udręce
i problemy też w różnej skali
nie umiemy różnić się pieknie
dobrze życ
nie wychodzi bywa
świat zamknęliśmy w obcych dźwiękach
skala życia wciąż nieprawdziwa
kto powiedział że wiek z mądrością
wydeptuje ścieżki
rozumne
ulegamy zwykłym słabościom
wykreślając marzenia wspólne
w twoich dłoniach
czułych
schowałam strzępy nadziei
i proszę
patrz jaka krucha jestem
jak porcelanowy kubek
na krawędzi możliwości
nie pozwól
ustom błądzić po omacku
myślom biec na ugory
zatrzymaj
chwilę zbłąkaną
otul
ogrzej
w zakamarkach swej ufności
w środku nocy zapragnij
wtulić się
w mój zapach
szept
co porywa drżenie każde
i otumania
porankiem mroźnym
gdy ponuro
słońce karaska się niechętne
na swą włóczęgę
pomyśl chwilę
mój obraz przytul
cicho
czule
i pozwól dreszczom
niech otulą zmysłów zaśpiewy
zapomniane
w samo południe
w gwarnym tłumie
kiedy samotność zbytnio boli
odszukaj wspomnij dotyk cichy
pozwól by z tobą
obok ciebie
zapragnął
dłoni niecierpliwej
tak niepokornej
takiej głodnej
zatęsknij
za horyzontem spojrzenia
ukryte duszy zwątpienia
w pajęczynę odziane myśli
tarczą mgły
spowite przebudzenia
prośba o znieczulenie
jeszcze kilka poranków śnieżnych
kropli rosy
o świcie niewyspanym
ułoży się trakt
spokojności
zadumy nad niezbywalnym
szampana pij życie
pora toast wznieść
za uśmiech o świcie
za milczący cień
niech wiruje we mnie
marzeń pełen kosz
przygarnę twój zapach
smutki dam na stos
zatańczymy tango
zatracimy w nim
na ustach spragnionych
czorci uśmiech lśni
przytul mnie mój losie
niech poczuję żar
daj zmysłów rozkosze
twojej duszy czar
wciąż mi się wydaje
że to było wczoraj
niepotrzebny gniew
niepotrzebny ból
i ta cisza która
wciąż krzyczy wokolo
i ta suchość ust
i samotność znów
wciąż do twoich dłoni
moje szepty biegną
ukojenia prosi
udręczony sen
a tobie juz chyba
jakoś wszystko jedno
ze mną czy beze mnie
witasz nowy dzień
wciąż wybucha spazmem
tęsknota skrywana
krzyżem na ołtarzu
swoich zmysłów drżę
czas nie chce wyciszyć
pragnień dobrze znanych
w ciebie chcę się wtulić
do ciebie wciąż chcę
zatrzasnęłam drzwi
jak zamyka się wieko
głuchość zadźwięczała
strzęp myśli
kołował
dotknięta
po suchość ust
ochroniłam serce
przed rysą
ucieczki
nieustanne smaganie duszy
i pragnienie
pochwycić wiatr
przytulenie deszczu
zawieszona
między uśmiechem i bólem
szukam horyzontu
marzeń
jak senna noc
zasypia rok
układa się w minione
ostatni dzień, ostatni krok
i zegar w nową stronę
spojrzeniem tulę
byłe sny
uśmiechem żegnam czule
i nie wybiegam w nowe dni
na progu je przytulę
zostanie w sercu
pamięć chwil
iskrzących się radością
a pozostałe niechaj śpią
już stały się przeszłością
daj Nowy siłę
dobrym być
radować pomyślnością
daj dłoniom możność
spełniać się
daj objąć cię z ufnością